Mieszkam w Podkowie Leśnej, 30 km od centrum Warszawy, w domu, który przez przypadek kupiliśmy z żoną 16 lat temu od przyjaciół. Jako rodowici warszawiacy zawsze chcieliśmy mieszkać poza dużym miastem. Naszej “rezydencji” z lat 80-ych wiele brakuje do ideału. Ale jest blisko do lasu, wokół wielu fajnych sąsiadów i… mogę szybko uciekać na rower. Pracując przez lata bardzo intensywnie z wieloma ludźmi w zgiełku (pacjenci i ich rodziny, koledzy, studenci) podświadomie poszukiwałem po pracy ciszy i spokoju. Wiele wakacji spędziłem na odludziu Warmii i Mazur.
Wracając na moją “wieś” odpoczywam. Oddech łapię przy gotowaniu. Pichcąc dla najbliższej rodziny odpoczywam i obniżam w ten sposób ciśnienie “zabrane z pracy”.
A mam kogo karmić: dwie dorosłe córki i “adoptowany syn” (mąż jednej z nich) oraz wspaniała wnuczka. Ta niespełna trzylatka zna specjalny kod dostępowy do dziadka i czasami naprawdę się martwię, że to chyba nie dobrze. Uzdrawiam lalki, lepię z plasteliny i … udaję psa czy konia. Prawdziwy ze mnie dziadek i jestem z tego dumny.
Mam też dwa psy i udaję, że nad nimi panuję, ale to raczej one wyprowadzają mnie na spacer.